Przejdź do głównej zawartości
Podpełzła stylem mieszanym do barku na kółkach i sięgnęła dłonią na półpiętro po najbliższą pozycję. Potem spokojnie zajęła się lekturą, przewracając samodzielnie kartki.

Zaczynałyśmy od urodzenia od "Kart kontrastowych na sznureczku do pokazywania" oraz serii "Oczami maluszka" i "Książeczki kontrastowe" Wydawnictwa Wilga. Córka nie bardzo wiedziała o co chodzi, ale podobały jej się czarno-białe obrazki i mama opowiadająca, co tam widać. Potem Lilka dostała od cioci "Książeczkę do łóżeczka" Mam's carf. Trochę się bała szelestów, za to podobał jej się aksamit, sznureczki i kolorowe metki. Z czasem zaczęła się również przyglądać kształtom: ślimaczka, motylka, łódki. Doszło macanie i uderzanie łapkami, ślinienie, próbowanie - synestezja, poznanie wielozmysłowe.

Obecnie obowiązkową lekturą jest "Miś słucha" (Wydawnictwo Tatarak, Autorzy Bill Martin i Eric Carle, przedział wiekowy +2). Oglądamy razem piękne kolorowe zwierzaki, a mama udaje ich dźwięki (zaprychajcie sobie jak hipopotam albo krzyknijcie jak paw - nie jest to wcale takie proste, na szczęście mam cierpliwą publiczność). Na drugim miejscu jest "Auto robi brum" Lotty Olson wydane przez Wydawnictwo Zakamarki. Czytane wiele razy pod rząd. Trochę ulgi strunom głosowym przynosi prezent od babci "10 dźwięków do słuchania i powtarzania. Zwierzęta" Wydawnictwa Wilga. Prawdziwe odgłosy natury, ale jak naśladować dźwięk delfina? Wyzwanie!

Niedawno trafiłyśmy na elegancką, zaawansowaną książkę: "Pucio uczy się mówić" Wydawnictwa Nasza Księgarnia. Dużo wyrazów dźwiękonaśladowczych specyficznie polskich (nie jest to żadne tłumaczenie, tylko dzieło logopedki Marty Galewskiej-Kustra). Proste ilustracje o stonowanych kolorach zawierają sporo szczegółów. Córka lubi leżeć i po prostu się im przyglądać. Pewnie za każdym razem dostrzega coś nowego. Choć oczywiście mama wołająca: bach, szu szu, chrup chrup, plum, pi bi i nu nu jest ciekawsza. Mamy też coś w rodzaju słownika "Moje pierwsze sto słów" SmartBooks - daje głowę, że kota już rozpoznajemy. Podobno dziecko na tym etapie rozwoju może już rozumieć kilkadziesiąt zwrotów, choć samo jeszcze nie umie mówić. Lilka bardzo uważnie przygląda się obrazkom i wielokrotnie do nich wraca. Do znanych uśmiecha się promiennie.

I jeszcze jeden prezent od cioci, wart wspomnienia, czyli "Wierszowanki zasypianki". Ogromna księga z krótkimi wierszykami znanych autorów i ujmującymi ilustracjami. Niestety działa tylko w rękach mamy. Jest za ciężka, żeby Lilka sama przewracała sobie strony. Za to można ją rzeczywiście pomruczeć do snu, kiedy łobuziak za nic nie chce zmrużyć oka: " W lesie wilki śpią i motylki śpią, W niebie chmury śpią, w moście dziury śpią... Tylko jeden nocny wiatr nie chce spać, oj nie chce spać..." Bardzo kojące dla matki. Raz nawet zasnęłam przy tym. Jak się obudziłam, dziecko siedziało nade mną w łóżeczku i patrzyło przez pręty wielce zdziwione.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Są dni, gdy chce się żyć, wyjść na spacer, ogarnąć dom. Nieważne, matka czy reumatka. Są też takie, że człowiek ledwo ma siłę się wyczołgać z łóżka. Ale dziecku nie można powiedzieć - sorry, biorę dziś od ciebie wolne. Nawet ledwie zipiąc trzeba robić swoje. I jeszcze być wesołym. W te gorsze dni z pomocą przychodzi nam muzyka. Ona jest piątym elementem - tym, co wprawia w ruch wszystko pozostałe. Kiedy się urodziła Lilka, okazało się że jest bardzo wrażliwa dźwiękowo. Przysłowiowe trącenie łyżeczką o kubek wyrywało ją z najgłębszego snu. Nie mogliśmy chodzić po kuchni, oglądać telewizji, rozmawiać przez telefon - ba, prawie nie mogliśmy oddychać. Taki awers, a rewers, cóż, z łatwością w ten sen zapadła, jeśli tylko zanuciliśmy którąś z ulubionych kołysanek. Śpij królewno, Lulinka myszka czy Śpiąca nocka działały jak Nasen. Nawet mąż zaczął mruczeć pod nosem, kiedy go nie słyszałam. Kiedy skończyło się lato, minęła jesień i nie można już było uprawiać tarasowania, zaczęłam się za
Mija miesiąc odkąd odstawiłam dziecko od piersi. Moja maleńka córeczka coraz większa i coraz doroślejsza. Przytula się do mnie już nie jak E.T. ale jak prawdziwe dziecko. Nie pamięta szczegółów karmienia, dekolt  z niczym wyjątkowym jej się nie kojarzy, za to nadzwyczaj podniecają ją broda i nos. Z upodobaniem próbuje je ssać, przy okazji wbijając mi w skórę pokaźny garnitur  (sześć!) zębów, ostrych jak kolce tarniny. Dobrze, że żyjemy na krańcu miasta, pod lasem, gdzie nikt nie pyta o zadrapania i miłosne ugryzienia na twarzy. Na co dzień spotykamy tylko sąsiada zza siaty, eleganckiego wdowca pana W., kontemplacyjnie sunącego na spacer z kijkami albo niechlujnego pana B., który od śmierci matki już regularnie kursuje po piwo. Tęsknię czasami za tą aksamitną bliskością, którą czułam, gdy leżała skubiąc mnie delikatnie swoim pyszczkiem, jak glonojad szybkę akwarium. Karmienie miało cudowną właściwość odsuwania trosk. Teraz, kiedy się skończyło, muszę  sama aktywnie spychać je w niepam